piątek, 3 kwietnia 2020

Rozdział pierwszy

Nad ulicą Pokątną wstawał świt. Sara powoli rozejrzała się dookoła. Ollivander,  Szaty na wszystkie okazje Madame Malkin, Esy i Floresy — najpopularniejsze sklepy dla czarodziejów.

Tyle że dziś nie przyszła tu na zakupy.

Wzdłuż jednego z zaułków, rozciągała się żółto-czarna taśma. A wokół kręciło się sporo aurorów i pracowników brygady uderzeniowej.

Niezłe miejsce na morderstwo, pomyślała Sara i strzepując niewidzialny pyłek ze swojej granatowej szaty, zerknęła na partnera.

— Gotowa? — spytał Patrick Thompson.

— Oczywiście — odparła.

Podeszli do jednego z członków brygady uderzeniowej, pokazali swoje odznaki i dali nurka pod taśmę.

Przystanęli przy kałuży krwi, nie chcąc zadeptać śladów. Ta kobieta nie pasowała do tej tętniącej, odbudowywanej ulicy jej wygląd bardziej przypominał zbirów ze Śmiertelnego Nokturnu. Sara kucnęła, sunąc wzrokiem po ofierze. Poszarpana, czarna szata, podarte rajstopy, a na nogach ubłocone półbuty. W jej potarganych blond włosach pełno było połamanych gałęzi i liści.

Sara spojrzała na Thompsona.

— Wygląda jak mugolka przebrana na Halloween, brakuje tylko spiczastego kapelusza i brodawki na brodzie. Co ona robiła w takim miejscu?

— Pewnie sukinsyn podrzucił tu ciało. Chciał, aby została odnaleziona...

— Nie wydaje mi się, jest tu tyle krwi. Musiał ją zabić tutaj.

Patrick ruchem ręki przywołał do siebie jednego z pozostałych aurorów.

— Wiemy coś o denatce?

— Znalazł ją właściciel sklepu zoologicznego. Próbował jej pomóc, ale już nie żyła — wskazał na niskiego starszego mężczyznę, który stał w pobliżu, co kilka minut wycierając chusteczką pot z czoła i rzucając zlęknione spojrzenie na miejsce, gdzie stali.

— Spisz jego zeznania i go wypuść. A i podziękuj mu za pomoc — dodała jeszcze.

— Wszystko w porządku? — Thompson, przyglądał jej się bacznym wzrokiem. Pracowali razem dopiero od pół roku, a ona nie jednokrotnie przekonała się, że może na nim polegać.

— Tak.

— Na pewno? Mam wrażenie, że jesteś jakaś podenerwowana.

W pierwszym odruchu chciała osłonić brzuch rękoma, ale zdołała się powstrzymać.

— Wszystko jest dobrze. Możemy się zająć sprawą?

Nie czekając na odpowiedź, wyjęła z kieszeni szaty różdżkę, szepnęła: Lumos, po czym skierowała snop światła na ciało.

— Niech to jasna cholera — rzuciła oniemiała, patrząc na okrągłe plamy na jej szacie, które na pewno nie były krwią.

Thompson zmarszczył czoło.

— Co to jest do cholery?


Mleko z piersi  — oświadczyła dziesięć minut później magiczny patolog Hannah Ross.

Sara przeniosła wzrok z martwej kobiety na Hannach, czując jak coś ciężkiego, opada na jej żołądek.

— Czekajcie... Mamy jej różdżkę... — Chwilę pogrzebała w kieszeniach i w końcu wyjęła niewielki drewniany patyk. — Proszę. — podała go Patrickowi, który od razu zaczął rzucać zaklęcie tożsamości.

— Kiedy urodziła? — spytała Sara.

— W przybliżeniu jakieś dwa miesiące temu. Więcej powiem po sekcji zwłok. — Hannah położyła dłoń na ramieniu ofiary, po czym razem z nią deportowała się.

— Wiem kim jest nasza ofiara.

— Wspaniale w końcu jakiś konkret, więc kto to?

— Astoria Malfoy.

— Malfoy? Żona Dracona Malfoya? — upewniła się Sara, która mroczną historię rodu Malfoy, znała jedynie z książek. Krótko przed powrotem Voldemorta jej rodzice wyjechali z dwuletnią wtedy Sarą za granicę do Polski i zamieszkali w Krakowie. Po latach Kay postanowiła powrócić do Londynu.

— Ta sama. Nie wiedziałem, że mają dziecko.

— A skoro o nim mowa, to gdzie ono jest?

— Miejmy nadzieję, że w domu z ojcem.

Sara nie mogła się oprzeć wrażenie, że w całej tej historii brakuje jakiegoś istotnego elementu układanki. Coś tu nie grało. Coś było bardzo, bardzo nie tak.


Ulica Pokątna nawet po zmroku tętniła życiem. Magiczni technicy kończyli zbieranie dowodów, a Sara i Patrick po spisaniu nazwisk właścicieli pobliskich sklepów, postanowili wrócić do Biura Aurorów.

— Co wiecie?

Harry Potter nie zmienił się zbytnio. Nadal miał kruczoczarne rozczochrane włosy i bliznę na czole w kształcie błyskawicy. Od dwóch lat był ich szefem. Prywatnie był to sympatyczny facet, z którym dało się pogadać o wszystkich, jeśli chodzi o pracę, wymagał od nich bezwzględnego poświęcenie i ponadprogramowych umiejętności. To on jako pierwszy wyposażył ich biuro w mugolski sprzęt oraz nakazał, aby nowi rekruci umieli również walkę wręcz, co bardzo przydawało się podczas misji.

— Ofiara to Astoria Malfoy — odparła Sara, otwierając swój notatnik. — Dostała dwa pchnięcia nożem, jedno w klatkę piersiową, a drugą w płuco. Znaleziona około drugiej nad ranem przez jednego z właścicieli pobliskiego sklepu.

— Sprawdziliśmy go. Facet jest czysty — wtrącił Thompson.

— Motyw?

— Rodzina Malfoy należy do zamożnych, mógł więc to być rabunek. — Patrick zerknął na Sarę. — Albo chodzi o porwanie dziecka.

— Dziecka? — Potter spochmurniał, patrząc to na jedno, to na drugie. — Nie miałem pojęcia, że była w ciąży.

Sara na moment zacisnęła wargi, po czym przedstawiła swoją opinię.

— To jest właśnie najdziwniejsze. Nikt z przepytywanych nie wiedział o dziecku Astorii, a przecież była dość znaną osobistością. Po za tym jej ubiór zupełnie nie pasuje do arystokracji. Myślę, że ona uciekła z domu.

— Podejrzewasz jej męża?

— Tak, choć na razie nic na niego nie wskazuję, ale najczęściej to bliscy są sprawcami.

— Przesłuchajcie go — zdecydował Potter.